Zbliżał się koniec roku szkolnego. Jak można się było spodziewać, czas ten obfitował w nieprzewidziane atrakcje.
W ramach współpracy z cyklu “Pierwszy świat spotyka trzeci” delegacja z mojej szkoły miała jechać do Niemiec. Żeby tam zobaczyć, jak wygląda szkoła IB i podpatrzeć rozwiązania, które można by wcielić w Astanie (np. implementować pensję niemieckego dyrektora). Bywały już wcześniej wyjazdy pracownicze – Dubaj, Rosja – ale szybko zrozumiałem, że to jest ten, na który wszyscy najważniejsi w dyrekcji czekali najbardziej. Tydzień u Niemca za darmo! (czyli za: pieniądze rodziców, uczniów, czy też ministerstwa edukacji)
Nigdy nie widziałem pełnej liczby uczestników, ale łącznie miało jechać około piętnastu osób, w tym tacy, co nie znali ani słowa po angielsku czy niemiecku. Kibicowałem im, bo coś mi mówiło, że dam sobie radę przez tydzień bez wsparcia administracji.
W ramach współpracy z cyklu “Pierwszy świat spotyka trzeci” delegacja z mojej szkoły miała jechać do Niemiec. Żeby tam zobaczyć, jak wygląda szkoła IB i podpatrzeć rozwiązania, które można by wcielić w Astanie (np. implementować pensję niemieckego dyrektora). Bywały już wcześniej wyjazdy pracownicze – Dubaj, Rosja – ale szybko zrozumiałem, że to jest ten, na który wszyscy najważniejsi w dyrekcji czekali najbardziej. Tydzień u Niemca za darmo! (czyli za: pieniądze rodziców, uczniów, czy też ministerstwa edukacji)
Nigdy nie widziałem pełnej liczby uczestników, ale łącznie miało jechać około piętnastu osób, w tym tacy, co nie znali ani słowa po angielsku czy niemiecku. Kibicowałem im, bo coś mi mówiło, że dam sobie radę przez tydzień bez wsparcia administracji.
Mieli lecieć w poniedziałek rano.
W czwartek tygodnia poprzedzającego podróż za jeden uśmiech na wszystkich spadła wiadomość doprawdy łamiąca: żeby wjechać do Niemiec, obywatele Kazachstanu muszą posiadać wizy.
Niespodziewane, a podstępne!
Jedna z nauczycielek powiedziała, że nie ma się o co martwić: dyrektor zna ludzi w ambasadzie Niemiec, a jak tak nie pójdzie, to zapłacą na lotnisku.
Zwariowałem.
Wyobraziłem sobie jak próbują dać niemieckiemu pogranicznikowi jakieś 50 euro i mówią „funfzehn Visa, bitte!”. Zresztą co ja bredzę, przecież by nawet nie wsiedli do samolotu w Astanie. Wiedza ta chyba dotarła też do nich, bo w poniedziałkowy poranek wszyscy potencjalni uczestnicy wycieczki nadal byli w szkole.
Takie drobiazgi nie są jednak w stanie złamać stepowego ducha. Dyrekcja przebukowała bilety na środę. Delikatnie pytałem kiedy zaaplikowali o te wizy:
- W czwartek.
- A jaki jest czas oczekiwania?
- No ze dwa tygodnie, może czasem szybciej.
- Zrobią wam taką grzeczność, że dadzą je od razu? Znacie tam kogoś?
- Nie, nie. Ale nasz dyrektor ma wpływy, to ważny człowiek.
We środę bilety przebukowano na bliżej nieokreśloną przyszłość, natomiast szkoła w Niemczech delikatnie im powiedziała, że nie zawsze są w stanie spędzać z nimi czas i że jak się nie udało przylecieć teraz, to może jesienią. Mnie pozostawało tylko zgadywać ile kosztowało przebukowanie lotów dwa razy, za każdym razem w dniu wylotu. Przypominam, że podróżować miało jakieś PIĘTNAŚCIE osób.
W czwartek tygodnia poprzedzającego podróż za jeden uśmiech na wszystkich spadła wiadomość doprawdy łamiąca: żeby wjechać do Niemiec, obywatele Kazachstanu muszą posiadać wizy.
Niespodziewane, a podstępne!
Jedna z nauczycielek powiedziała, że nie ma się o co martwić: dyrektor zna ludzi w ambasadzie Niemiec, a jak tak nie pójdzie, to zapłacą na lotnisku.
Zwariowałem.
Wyobraziłem sobie jak próbują dać niemieckiemu pogranicznikowi jakieś 50 euro i mówią „funfzehn Visa, bitte!”. Zresztą co ja bredzę, przecież by nawet nie wsiedli do samolotu w Astanie. Wiedza ta chyba dotarła też do nich, bo w poniedziałkowy poranek wszyscy potencjalni uczestnicy wycieczki nadal byli w szkole.
Takie drobiazgi nie są jednak w stanie złamać stepowego ducha. Dyrekcja przebukowała bilety na środę. Delikatnie pytałem kiedy zaaplikowali o te wizy:
- W czwartek.
- A jaki jest czas oczekiwania?
- No ze dwa tygodnie, może czasem szybciej.
- Zrobią wam taką grzeczność, że dadzą je od razu? Znacie tam kogoś?
- Nie, nie. Ale nasz dyrektor ma wpływy, to ważny człowiek.
We środę bilety przebukowano na bliżej nieokreśloną przyszłość, natomiast szkoła w Niemczech delikatnie im powiedziała, że nie zawsze są w stanie spędzać z nimi czas i że jak się nie udało przylecieć teraz, to może jesienią. Mnie pozostawało tylko zgadywać ile kosztowało przebukowanie lotów dwa razy, za każdym razem w dniu wylotu. Przypominam, że podróżować miało jakieś PIĘTNAŚCIE osób.
Jednak nie to było największym odlotem. To było tylko preludium do odlotu. Lokalne nauczycielki postanowiły skorzystać z mojej znajomości Moskwy. Miały mieć jedenaście godzin przesiadki w swojej dawnej stolicy i chciały iść zwiedzać. Na szybko wyliczyłem i wymyśliłem, co są w stanie zrobić. Tłumaczyłem: na Kreml bym nie wchodził, bo to kilka godzin, ale oczywiście Plac Czerwony tak, może się uda Lenin, może Tretiakowka na biegu jeżeli kogoś kręci, muzeum Bułhakowa ewentualnie, albo Park Gorkiego, albo spacer brzegami rzeki.
Intensywnie, ale dałoby się. Atrakcji w Moskwie multum, tylko wybierać, sprawdzić godziny otwarcia i zrobić sobie taką trasę, żeby za wiele nie jeździć.
- Z Szeremitiewa jedziecie do centrum Aeroexpressem. Trochę kosztuje, ale lecicie w naście minut na stację Białorusskaja, a tam to już właściwie centrum, ewentualnie metrem podjechać, samo metro odlot. Z powrotem tak samo, wydrukujcie sobie rozkłady, bo bywają przerwy, chociaż nigdy nie są bardzo długie, metro jeździ często – zasypywałem je wszystkimi potencjalnie użytecznymi informacjami.
Niestety, zwiedzanie skończyło się, zanim się zaczęło. Po odkryciu, że Aeroexpress kosztuje 500 rubli (jakieś 28 PLN), współpracowniczki stwierdziły, że to drogo.
- Da się autobusami miejskimi, ale zajmie wam to ze dwie godziny. Wyjdzie taniej, ale postoicie w korkach, potem wysiada się na ostatniej stacji metra, kawał drogi do centrum, możecie się pogubić. Nie, to nie ma sensu. Przecież wydostanie się z lotniska zawsze tyle kosztuje. Płacą wam za loty, to grzech nie dołożyć tyle za zobaczenie jednego z najbardziej charakterystycznych budynków na świecie. Do tego przecież to była kiedyś wasza stolica.
Konsternacja.
Intensywnie, ale dałoby się. Atrakcji w Moskwie multum, tylko wybierać, sprawdzić godziny otwarcia i zrobić sobie taką trasę, żeby za wiele nie jeździć.
- Z Szeremitiewa jedziecie do centrum Aeroexpressem. Trochę kosztuje, ale lecicie w naście minut na stację Białorusskaja, a tam to już właściwie centrum, ewentualnie metrem podjechać, samo metro odlot. Z powrotem tak samo, wydrukujcie sobie rozkłady, bo bywają przerwy, chociaż nigdy nie są bardzo długie, metro jeździ często – zasypywałem je wszystkimi potencjalnie użytecznymi informacjami.
Niestety, zwiedzanie skończyło się, zanim się zaczęło. Po odkryciu, że Aeroexpress kosztuje 500 rubli (jakieś 28 PLN), współpracowniczki stwierdziły, że to drogo.
- Da się autobusami miejskimi, ale zajmie wam to ze dwie godziny. Wyjdzie taniej, ale postoicie w korkach, potem wysiada się na ostatniej stacji metra, kawał drogi do centrum, możecie się pogubić. Nie, to nie ma sensu. Przecież wydostanie się z lotniska zawsze tyle kosztuje. Płacą wam za loty, to grzech nie dołożyć tyle za zobaczenie jednego z najbardziej charakterystycznych budynków na świecie. Do tego przecież to była kiedyś wasza stolica.
Konsternacja.
- A czy można iść z lotniska na Plac Czerwony na piechotę? - padło.
Pomyślałem. Włączyłem mapę, policzyłem i udzieliłem odpowiedzi dostosowanej do poziomu pytających.
- Tak, można. Jest to tylko jakieś 36 kilometrów. Przy lotnisku nie ma zbyt wielu chodników, ale jak już przebijecie się na Khimki, to jak z płatka. Zajmie wam to tylko z jakieś osiem godzin, nie zdążycie wrócić na piechotę, więc może wydajcie chociaż na autobus. Chociaż nie, idźcie cztery godziny piechotą poboczem autostrady, a potem zróbcie w tył zwrot i z powrotem na Szeremietewo. W ten sposób będziecie mogły wszystkim tu opowiadać, że byłyście w Moskwie. Jak dobrze dacie z buta, to nawet może do Ikei na Khimkach dojdziecie.
Ostatecznie to dobrze, że nie udało im się polecieć. Zwłaszcza dla międzynarodowego wizerunku Kazachstanu. Oczyma wyobraźni widziałem już nagłówki w rosyjskiej prasie:
Grupa piętnastu turystów z Azji Środkowej oskarżona o przygotowywanie aktu terrorystycznego dwa kilometry od międzynarodowego lotniska Szeremietewo. Podejrzani zostali zatrzymani dwa kilometry od stolicznego aeroportu, gdy szli poboczem drogi szybkiego ruchu. Zatrzymującym ich funkcjonariuszom FSB wyjaśniali, że wybierali się na Plac Czerwony. Zdecydowali się na spacer, bo szkoda im było na transport publiczny.
Pomyślałem. Włączyłem mapę, policzyłem i udzieliłem odpowiedzi dostosowanej do poziomu pytających.
- Tak, można. Jest to tylko jakieś 36 kilometrów. Przy lotnisku nie ma zbyt wielu chodników, ale jak już przebijecie się na Khimki, to jak z płatka. Zajmie wam to tylko z jakieś osiem godzin, nie zdążycie wrócić na piechotę, więc może wydajcie chociaż na autobus. Chociaż nie, idźcie cztery godziny piechotą poboczem autostrady, a potem zróbcie w tył zwrot i z powrotem na Szeremietewo. W ten sposób będziecie mogły wszystkim tu opowiadać, że byłyście w Moskwie. Jak dobrze dacie z buta, to nawet może do Ikei na Khimkach dojdziecie.
Ostatecznie to dobrze, że nie udało im się polecieć. Zwłaszcza dla międzynarodowego wizerunku Kazachstanu. Oczyma wyobraźni widziałem już nagłówki w rosyjskiej prasie:
Grupa piętnastu turystów z Azji Środkowej oskarżona o przygotowywanie aktu terrorystycznego dwa kilometry od międzynarodowego lotniska Szeremietewo. Podejrzani zostali zatrzymani dwa kilometry od stolicznego aeroportu, gdy szli poboczem drogi szybkiego ruchu. Zatrzymującym ich funkcjonariuszom FSB wyjaśniali, że wybierali się na Plac Czerwony. Zdecydowali się na spacer, bo szkoda im było na transport publiczny.