Co ciekawe, większość wpisów, które są repostowane, mają znikomą liczbą komentarzy. Ilekroć pojawiamy się my, rozpoczyna się dyskusja. Głównie o tym, że wszystko jest naszą winą i że trzeba się uczyć chińskiego. Na większość z nich już odpisywaliśmy.
Pragniemy zauważyć parę spraw.
Po pierwsze, podobne do naszych przemyślenia mają ludzie z innych krajów - ale raczej tych bardziej położonych na tzw. Zachód od naszej ojczyzny - za to do Państwa, ci z krajów bardziej na Wschód. Fajne jest to podejście, że jak się jest z Polski, to ma się wielbić jakikolwiek kraj imigracji, niemniej go nie podzielam. Uważam, że tak samo, jak Kanadyjczyk i Australijczyk, mam prawo do godnego życia. Pozwolę sobie nie wyrzekać się go.
Napiszę też po raz setny: pojechaliśmy do Chin do pracy, nie z dzikiej miłości do tego kraju, chociaż początkowo (rok-półtora, parę przebłysków potem) byliśmy żywo zainteresowani, dokładaliśmy starań, żeby się z ludźmi przyjaźnić, wychodziliśmy z inicjatywą spotkań, zapraszaliśmy naszych współpracowników na różne obiady i imprezy. W pierwszym miejscu pracy działało i ogólnie mieliśmy więcej znajomych, w drugim i trzecim już nie. Pisaliśmy o tym.
Zauważę, że tak się złożyło, że jesteśmy nauczycielami. Uczyłem już przed wyjazdem do Chin. To naprawdę nie moja wina, że Chiny sprowadziły ten zawód do roli cyrkowca, białej małpy, i to Chiny zatrudniają ludzi, którzy w żadnych innych realiach nie zostaliby wpuszczeni do szkoły, nie mówiąc już o uczeniu dzieci (naprawdę, w Europie jest troszkę papierów, które należy mieć, żeby zostać wpuszczonym do klasy z sześciolatkami). Po jakimś czasie irytujące staje się dowiadywanie się o tym, że tylko nieudacznicy zostają nauczycielami. Naprawdę nie mam zamiaru za to przepraszać, bo śmiem uważać, że to nie jest najgorszy zawód świata.
Zgaduję, że każde z Państwa spotkało w życiu jakiegoś nauczyciela, który miał wpływ na to kim są dzisiaj, ja przynajmniej miałem takie szczęście. Choćby to, że umiem pisać, jest zasługą pewnej kobiety, która mnie do tego zmusiła w 1995 roku. Tak więc być może uda nam się ustalić, że można ten zawód wykonywać z godnością i podług pewnych zasad. My zawsze pracowaliśmy według naszej wiedzy i według standardów w jakie wierzymy, w jakich bywaliśmy kształceni w najlepszych momentach naszej edukacji. Uważaliśmy, że jesteśmy to winni naszym uczniom, że jest to jakaś forma szacunku i że to de facto oni płacą nam pensje.
Nigdy nie sądziłem, że za takie podejście można spotkać się z krytyką. Rozumiem, że jeżeli mają/będą Państwo mieli dzieci, to podobne standardy za/stosujecie do ich nauczycieli. Sytuacja, w której nauczyciel obok puszcza filmy i gra na telefonie, a ja walczę z robieniem ćwiczeń kinestatycznych w grupie 60 osób, następnie odbieramy to samo wynagrodzenie, a z kierownictwa nikt nigdy słowa nie powie, jest nieco dziwaczna. Wiele takich epizodów było naszym udziałem i wiele z nich opisaliśmy. Dowiadywaliśmy się, że mamy za wysokie standardy. Jeżeli przyjaciele Chin uważają, że Chińczyków należy traktować jako niezdolnych do sprostania standardom zachodnim, to Chiny już nie potrzebują wrogów. Ci ludzie nie są genetycznie głupsi, żadni nie są. Kwestią jest kontekst społeczny, który czynił naszą pracę bardzo trudną. Informowaliśmy o tym wiele razy. Wymioty intelektualne Partii o ograniczaniu wpływów zachodnich nierzadko utrudniały nam pracę. W ilu innych krajach mają miejsca takie zjawiska?
Rozumiem, że gdy Państwu nie chcą płacić lub płacą w fałszywych pieniądzach, to Państwo eksplodujecie radością? Rozumiem, że Chiny mogą być fajne do studiowania języka, czy też ogólnie studiowania. Dla nas jednak były miejscem pracy, studia skończyliśmy jakiś czas temu. A do pracy musimy chodzić, żeby mieć na Chardonnay i płyty Tori Amos. Parę razy byliśmy naprawdę pod ścianą, właśnie dzięki mentalności i podejściu ludzi Państwa Środka. Opisywaliśmy to niemal na bieżąco, dokładnie tak jak to wpływało na nasze życie. Pisaliśmy od prawie dwóch lat, dość dokładnie, jak wyglądają te relacje, jak szanuje się nasz czas, jakie są pomysły i dlaczego czasem nam to średnio pasuje. Więc to, że mogłem iść z moją studentką na kolację i dwie godziny porozmawiać z nią o tym, że chłopak ją zostawił, to jedno. Ale to, że dwa tygodnie musieliśmy niemal żebrać o pieniądze, to drugie. Bez żadnej ironii - pierwsze było niesamowite, nigdy nie sądziłem, że ktoś będzie chciał rozmawiać z laowaiem o czymś takim, do tego sam się wiele dowiedziałem, bardzo skrępowany coś tam poradziłem. W pewnym sensie cieszę się, że żyłem i pracowałem w Baoding, bo mogłem odbyć tę - i wiele innych - rozmów. Drugie super nie było.
Odpisałem już to pod wpisem, odpiszę i tutaj: większość Chińczyków nie mieszka w Pekinie. Ani nawet Szanghaju. Oni mieszkają w Baoding, Huainan, Shijiazhuang i innych miastach, które właśnie tak wyglądają. W jakimś sensie chcieliśmy zobaczyć 'prawdziwe' Chiny, no i zobaczyliśmy. Aplikowaliśmy na prace w tzw. najlepszych miastach, ale mantrą było, że będzie praca, ale bez wizy, bo nie-natyw. Jeżeli się nie mylę, to w przynajmniej paru przypadkach solidnie rozmijano się z prawdą, niemniej legalna praca była dla nas absolutnym priorytetem. Dlatego odpadło Shenzhen i Guangzhou ('blisko do HK, to nie problem!' - jak policja wpadnie do klasy, to też luz?). Odpadło Chengdu, bo 'to jest takie super miasto, że dostaniecie 4000 RMB i się spodoba'. Przykro nam, że obraz naszego życia odbiega od centralnego Pekinu, ale opisywaliśmy rzeczywistość jaka była naszym udziałem.
W Pekinie bywaliśmy dość często, szczególnie upodobaliśmy sobie okolice dworca głównego - jest tam zaiste pięknie, gdy byłem tam na początku lipca, to widziałem kobietę bez piersi, która żebrała i płakała. W przejściach pod Tiananmen też bajka. To jest ten Chiński Sen? To jest komunizm? Pod tym względem duże miasta przebijają Baodingi, w Chengdu swego czasu widziałem dwóch mężczyzn, którzy wynieśli ojca na noszach na ulicę. Żebrali na szpital. Tych historii są tysiące.
Państwo uważają, że miałem nie pisać o takich rzeczach? O wiecznym mei you w np. bankach? Że nie chcą mi sprzedać biletu kolejowego, bo laowai? O tym, że wyśmiewa się nas, gdy próbujemy mówić po chińsku? Że próbuje się oszukiwać np. w taksówkach? Że człowiek jest oceniany na podstawie kształtu oczu? Chińczycy bardzo lubią grać kartą rasizmu, ale większości do głowy nie przyjdzie, że to właśnie ich zachowanie jest tak nacechowane. Zresztą samo Baoding jest większe od właściwie każdego miasta w Polsce, więc trochę nie rozumiem czemu nazywa się je zadupiem. Ba, a jak wielki jest Chongqing! I jak tam z życiem kulturalnym?
To jest ten chiński sen? My się postanowiliśmy obudzić. Chiny to wspaniały kraj, ale my nie zasługujemy by w nim żyć. Ma najlepszego na świecie Wodza, ale nam go już wystarczy. Fajnie się siedzi w PL na FB i komentuje? Pisałem MILION razy jak bardzo nam to daje w plecy, że od mniej więcej czerwca 2014 trwa wojna z internetem. Czemu tego profilu nie ma na QQ? Czemu tam sobie nie porozmawiamy?
W kółko czytam słowa 'malkontenci', 'frustraci', 'wyjeżdżajcie'. Nigdy nie widzę jakichś poważniejszych argumentów, czy też zarzucania nieprawdy. Dlatego, że Państwo dobrze wiedzą, że to jest prawda. Tak wyglądają Chiny. Tak wygląda życie obcokrajowca w Chinach, nie w Szanghaju, ale w PRAWDZIWYCH Chinach, w najludniejszym kraju świata. Gdy Sołżenicyn napisał 'Archipelag GUŁag', to posypały się podobne hasła i okrzyki - że przecież stalinizm się skończył, że przecież jest odwilż, a ten bydlak sobie pisze takie rzeczy! Mnie lata świetlne do jednego z mych ulubionych pisarzy, ale cała ta chińska retoryka jest kopią sowieckiej - 'u was biją Murzynów!'. 'Są pewne wypaczenia, ale jest dobrze!'. 'W USA też strzelali do studentów!!!'. 'Nie narzekaj, było gorzej!'.
Jeszcze o miastach: nasz sąsiad mieszkał w Szanghaju. Każdego ranka kobieta rozstawiała mu się pod oknem i od 6 do 18 miała włączoną szczekaczkę, że pingguo. Brzmi to jak nasza poprzednia praca, Dongkou - tam to było pod szkołą, ale boluo, podobnie irytujące. Nasz kolega zamienił Szanghaj na Baoding. Bo chciał poznać prawdziwe Chiny. Obecnie jest w Meksyku i złożył śluby, że nigdy więcej. Który inny kraj tak działa na ludzi? Korea Północna? Chociaż tam się jeździ dla jaj. Nam też się nie pali do ponownych odwiedzin w Chinach, obiecałem dwóm osobom, że przyjadę na ich potencjalny ślub, i szczerze, w sekrecie to życzę staropanieństwa/starokawalerstwa, bo mam średnią melodię na powtórkę z rozrywki, choćby na parę dni.
Pisaliśmy też wiele o życiu naszych uczniów i całym systemie edukacyjnym - TO JEST PRAWDA! Państwo o tym dobrze wiedzą, tak wygląda chińskie szkolnictwo, zapewne niektórzy z Państwa się z nim zetknęli od drugiej strony barykady. Nam też się trafiali świetni studenci, ale przeważająca większość jest po prostu infantylna, męcząca i ograniczona - za sprawą systemu edukacyjnego, cenzury i realiów społecznych. To jest malkontenctwo, że pisaliśmy o tym? Że na użytek władzy niszczy się ludzi od kołyski aż po grób? I że po tym wszystkim zostaje jakiś minimalny procent, który się nie dał? Z tego mieliśmy się cieszyć? Chcieliby Państwo być Chińczykiem? Przechodzić całą ścieżkę po paszport? Nie mieć opcji wyjazdu? A w krańcowych przypadkach posiedzieć w jakimś ośrodku odosobnienia w Mongolii Wewnętrznej lub Xinjiangu? Fajnie jest mieć paszport UE, co nie? Pewien Noblista go nie ma, a jego żona chyba dalej się z nim nie widziała.
Wyjechaliśmy po ponad dwóch latach życia - czasie, po którym zazwyczaj imigruje się na stałe, jednak dla nas sytuacja stała się po prostu przesadnie uciążliwa, więc z pewnym żalem serca odmówiliśmy kolejnego kontraktu, który miał być dużo lepszy niż poprzedni. Nie sądzę jednak, że Państwo Środka bardzo się bez nas zmieni, chociaż mają podobno dokładniej sprawdzać nauczycieli (co uważam za absolutną konieczność).
Z innym żalem serca pożegnaliśmy naszych studentów - kilkanaście osób - które były dla nas wsparciem i pomocą. Byli to ludzie, z którymi spędzaliśmy czas z niekłamaną przyjemnością. O tym też pisaliśmy, ale tego jakoś nikt nie zauważał. Ilekroć jednak napisaliśmy, że coś jest nie teges, to natychmiast ożywienie na całego: 'WYJEŻDŻAJCIE CHAMY, W GOŚCIACH JESTEŚCIE!!!'. W tych gościach musiałem złożyć wszystkie certyfikaty jakie w życiu zdobyłem, musiałem sobie postać pod ambasadą, zapłacić za wizę. Fajna koncepcja gości, jeżeli tak ją Państwo pojmują, to proszę nas nie zapraszać.
Aha, wobec zeszłego roku dział kulturalny przeżył cudowne ożywienie: DWA komentarze. Jakoś o filmach i książkach o Chinach nikomu się nie chce rozmawiać, niemniej jak się napisze, że jedzenie bywa deko syfne, to od razu dziki rzut obrońców Chin i - jedna z mantr - 'WYJEŻDŻAJCIE!!!', 'This is China!', You don't understand China!'. Bo kreuje się obraz nauczyciela-nieudacznika-alkoholika. W momencie, gdy on się trochę różni od tego modelu, zapada panika: facet umie składać litery, ma certyfikaty, jest naprawdę nauczycielem, do tego rzeczowo pisze o Chinach! To wtedy od razu: Ratunku, brońmy ojczyzny! WYJEŻDŻAJ, THIS IS CHINA!
To są moje wspomnienia z większości debat na blogu. Państwo sami sobie wystawiają opinię - powtarzane w kółko frazesy, brak odniesienia się do faktów i rzeczy RZECZYWIŚCIE opisywanych.
Mam pośród znajomych różnych filologów - kroatystów, bohemistów, wszystkie odmiany anglistów, germanistów, arabistów, romanistów, rusycystów, jeszcze paru innych, ale głównie z tymi jestem w dość stałym kontakcie. Ludzie ci zajmują się różnymi krajami, często to oni są o wiele bardziej krytyczni niż tzw. postronni obserwatorzy - zwłaszcza w ocenie propagandy obozu rządzącego, kreowania polityki historycznej, nacjonalizmu, praw człowieka i obywatela. Ludzie zajmujący się niejako zawodowo Chinami przyjmują chińską perspektywę 'jest super!'. Z podobnym fanatyzmem i uwielbieniem spotkałem się chyba jedynie w kontekście Japonii, gdzie argumenty są takie same - to inna kultura, nie wolno jej oceniać, nigdy nie zrozumiesz (chociaż tam przynajmniej jest książka 'Psy i Demony', obecnie solidnie przedatowana, ale to już coś).
Nie staraliśmy się oceniać, ale opisywać jak wygląda rzeczywistość i co stało się naszym udziałem. Niemniej, jeżeli widzi się setne dzikie wysypisko śmieci, to trudno powiedzieć, że mają alternatywne podejście do utylizacji odpadów. Gdy aresztują ludzi zajmujących się prawami człowieka, to mamy powiedzieć, że mają odmienne podejście do wolności osobistej? Gdy mi przełożona nakazuje zmieniać oceny, 'bo student płaci i musi być szczęśliwy!', to mam powiedzieć, że mają relatywne podejście do systemu edukacji? Mają, potem w mediach krążą artykuły o tym, że chiński system edukacyjny jest taki dobry. Ba, ja sam w to wierzyłem, ale chiński uniwersytet solidnie mi to zweryfikował.
Co do narzekania, Chińczycy nie mają wyboru, bo gdy 'u nas' mamy pretensje, to zazwyczaj zmieniamy władzę. Z wiadomych powodów, oni nie mają tej opcji, więc dlatego wszyscy na zewnątrz mówią, że jest super. Przy bliższym poznaniu często okazywało się, że nie. System, w jakim żyją, skazuje ich na pewną marginalizację świata - gdy mój student pojedzie na wymianę do Irlandii lub Australii, to nie da sobie rady. Nie pod względem językowym, ale tym, że jest po prostu kaleki kulturowo. Ba, w przeważającej większości nie znają nawet własnej literatury i kinematografii. Ilu Państwo spotkało znawców noblisty? Ale nie Mo Yana, który opowiada bajki o Partii, ale Gao Xinjianga? Ocenią go Państwo jako reakcję? Tak samo jak poniekąd oceniacie nas? Moja ulubiona książka o Chinach to 'Pekińska Koma'. Ilu Państwa znajomych Chińczyków ją czytało? Chyba, że jedziemy dyskursem, że CIA stało za Tiananmen, a obecnie Żydzi próbują zniszczyć giełdę w Szanghaju.
W odróżnieniu od nas, Chińczyk nie może założyć bloga i opisywać swego kraju. My mogliśmy, więc to zrobiliśmy i pisaliśmy jak wygląda nasze życie. Uważaliśmy, że potrzebna jest jakaś odtrutka na ciągłe, neoliberalne opowieści o tym, że Chiny są najlepsze na świecie, lepsze od USA, wzrost PKB, 80% popiera władzę, itp.
Uważaliśmy też, że wisimy tę przysługę naszym najlepszym uczniom. Wiele razy myśleliśmy o tym, że w 'normalnym' systemie edukacyjnym ci ludzie byliby rewelacyjni, pewnie lepsi od nas. Skoro w systemie, który zmusza ich do uczenia się bzdur o Mao odnieśli aż tyle, to ile mogliby w 'normalnym'? Pewności nie ma, może niektórzy by się rozleniwili, niemniej większość dałaby sobie spokojnie radę. Dużą część ich potencjału zmarnowano na uczenie ich totalnych bzdur. Czy chcieliby Państwo być na ich miejscu?
Jakoś nie widziałem, żeby wielu Polaków pisało w sposób podobny do naszego. Pozwolę sobie założyć, że są Państwo humanistami, więc mówimy raczej o być niż mieć. Niemniej, jak chcą Państwo nieco bardziej pozytywnych tonów, to nie brakuje polskich blogerów, głównie fanów Korwina, którzy piszą bardzo dużo dobrego o Chinach. Ortografia u nich bywa dość wyzywająca, niemniej promują pozytywny obraz Państwa Środka.
Jest jednak jeszcze jedna sprawa: gdy ja pytam mojego przyjaciela, np. o to czy wyglądam lub zachowałem się jak kretyn, to oczekuję szczerej odpowiedzi. Tak samo szczerze pisaliśmy o Chinach. W tym sensie śmiem uważać, że to my szanujemy ten kraj bardziej niż Państwo. Myślę, że zostawiliśmy w nim znacznie więcej serca. Staraliśmy się nie żyć jedynie pośród expatów, co wydaje się dla wielu z Państwa receptą na Chiny. To nam, tym beznadziejnym nauczycielom, uczniowie opowiadali o tym, że ich rodzice się rozwodzą i że to ich wina. To nam uczniowie mówili, że się zabiją jak nie zdadzą GaoKao. Nam mówiono o tym, że rodziców nie ma, bo tyrają w Guangdongu.
To my odebraliśmy ten Chiński Sen na żywo. To wszystko opisaliśmy. Jednak Państwo nigdy nie chcieli tego zobaczyć. Pytanie, czy chcieliby Państwo być na miejscu tych ludzi.