- sprzedawczyni na straganie z mrożoną herbatą w Hefei (stolica prowincji)- 1800-3000 RMB. Czyli koło od 900 PLN do 1500 PLN;
- restauracja w Huainan, zakres zarobków: 1800-5000 RMB (900-2500 zł);
- SPA, zapewne też agencja towarzyska, zakres zarobków: 4000-8000 RMB (2000-4000 zł).
Skąd to wiem? Chińskie prawo wymaga umieszczania stawek w ogłoszeniach. Nie piszą tu, że chcą młodych i dynamicznych z wyższym, tylko ludzi do pracy za tyle na takich stanowiskach. Podane powyżej przykłady to są najniżej płatne prace dla ludzi bez kwalifikacji. Pracy wydaje się być w cholerę, ciągle widzimy ogłoszenia, że szukają. Jakiekolwiek stanowisko wymagające kwalifikacji, to już jakieś 5000 RMB. W Szanghaju też szukają, tam nawet sklepowe startują od 3000 RMB. Staże i praca za darmo nie istnieją, podobno są nielegalne.
Oczywiście, wiemy, że to wszystko bzdury. Po co nam pani, która zrobi herbatę cytrynową, skoro świat zachodni promuje cudownych piłkarzy, wybitnych dziennikarzy i pracowników korporacji? Jakiż to ja będę miał pożytek z pracy kobiety wyciskającej cytryny, wobec tego, że Robert Lewandowski strzeli bramkę? Dlatego godzina pracy Roberta to jakieś 4000 euro, a miesiąc pracy pani z cytrynami, to jakieś 400. Za światłe myśli redaktora Lisa płaci się pensję jakichś 15 pań od herbaty, za szkolenie z coachingu przynajmniej dziesięciu. Po co nam tak prozaiczne rzeczy jak jedzenie i picie, skoro możemy w zamian partycypować w światowych zmaganiach futbolu, dziennikarstwa i trendów pracy?
Dlaczego tu pracy jest tak wiele, a w Europie kraje takie jak Hiszpania, Grecja czy Macedonia zdychają? Bo jakieś dwadzieścia lat temu nasi kochani kapitaliści pracę tu wysłali. W imię optymalizacji kosztów.
Co jeszcze gorsze: życie w Chinach jest o tyle tańsze, że te 1800 RMB wypada sobie przeliczyć na siłę nabywczą polskiego 1800 PLN. I teraz sobie zobaczcie, kto jest nędzarzem, kto żebrze na ulicach, kto jest niewolnikiem i kto zarabia gówniane pieniądze.